Czym się różni sprzedawca od ekspedientki, czyli jak nie zarobić tysiąca złotych.

Chciałam kupić nowe jeansy. Pojechałam do centrum handlowego i odnalazłam właściwy sklep. W moim kierunku od razu przytruchtała sympatycznie wyglądająca pani ekspedientka z przyklejonym do twarzy uśmiechem „W czym mogę pomóc?” Uśmiechnęłam się do pani ekspedientki i powiedziałam – „Dzień dobry, chcę tutaj dzisiaj kupić dla siebie nowe jeansy.” Pani ekspedientka zapytała mnie o rozmiar spodni, z odpowiedniego stosiku wybrała odpowiednią parę i wręczyła mi ją jednocześnie wskazując dłonią wnętrze sklepu „Tam jest przymierzalnia, proszę przymierzyć”. Po chwili zastanowienia powiedziałam „Poproszę jeszcze w innym kolorze, pa przykład czarne”. Pani wyjęła czarne spodnie i bez słowa mi je podała. Zadowolona poszłam do przymierzalni.  Przymierzyłam pierwsze jeansy – no cudo. Leżą jak ulał, wszystko z nimi świetnie. Prawie wszystko… Włożyłam rękę do kieszeni a tam – dziura… tak, dziura. Nie mam pojęcia w jaki sposób w jeansach na sklepowej półce w oryginalnym firmowym salonie pojawiła się dziura w kieszeni. Poinformowałam o tym fakcie uroczą ekspedientkę – „Proszę pani, ale w tych spodniach jest dziura w kieszeni!” Pani nie wykazała większego zainteresowania. Zapytałam więc „Skoro jest to towar niepełnowartościowy, to rozumiem, że otrzymam na te spodnie rabat?” „Nie.” Po prostu nie. „Szefowa nie pozwala”. OK… rozumiem… no tak, rzeczywiście, podejrzliwa szefowa zapewne przewiduje, że przypadek udzielenia rabatu na uszkodzone spodnie uruchomi lawinę innych przypadków „niepełnowartościowego towaru” i mogłoby się okazać, że połowa  „krewnych i przyjaciół Królika” ubiera się w „niepełnowartościowe” jeansy ze sklepu firmowego X… Więc patrząc tęsknie w swoje odbicie w lustrze w bardzo ładnych, (niestety z dziurawą kieszenią) spodniach powiedziałam „W takim razie ja tych spodni nie kupię”. Gest wzruszenia ramionami panny odebrał mi chęć przymierzenia drugiej pary spodni czekającej na mnie w przymierzalni. Przebrałam się w moje „stare” spodnie i wyszłam ze sklepu. Niezadowolona. Dlaczego nie kupiłam spodni? Chociaż naprawdę chciałam kupić spodnie, pojechałam do ulubionego sklepu ze spodniami, byłam gotowa wziąć nawet dwie pary… Nie kupiłam spodni, ponieważ panna nie była sprzedawcą, tylko ekspedientką. Traktującą klientów w sklepie jak zło konieczne. Wydawać by się mogło nie rozumiejącą prostej prawdy, że to klient który przynosi pieniądze do sklepu i wychodzi zadowolony z zakupami zapewnia jej płynność comiesięcznych zarobków…  A tak naprawdę wystarczyłoby, gdyby po odkryciu dziury w kieszeni pani powiedziała „Ojej, to nam się jeszcze nie zdarzyło, proszę poczekać, zaraz znajdę dla Pani inną parę” „Oj, przykro mi, to była ostatnia para w tym rozmiarze z tego modelu, ale mamy bardzo podobny model, może pani przymierzy?”, „Zaraz sprawdzę czy w innym salonie w Warszawie mają ten rozmiar z tego modelu i poprosimy żeby go nam przesłali”. Gdyby pani była sprzedawcą, ja wyszłabym z tego salonu zadowolona z zakupów. A prawdopodobnie kupiłabym nie tylko spodnie, a może jeszcze drugą parę spodni i elegancko do tego dobraną koszulę/bluzkę/koszulkę/szalik/cokolwiek. Myślę, że jest całkiem spora grupa klientek podobnych do mnie…  Gotowych wydać relatywnie dużo pieniędzy, ale skutecznie zniechęconych przez personel sklepu. Gest wzruszenia ramionami ekspedientki sprawił że poczułam się w tym sklepie jak intruz, nie jak klient. Że pannie jest dokładnie wszystko jedno, czy kupię spodnie czy wyjdę ze sklepu bez zakupów… Tak, prawdopodobnie jestem przewrażliwiona. Być może dlatego, że szkolę sprzedawców i oczekuję, że kiedy jestem klientką zostanę właściwie obsłużona. Wychodząc ze sklepu zauważyłam, że ekspedientki w tym sklepie były trzy. Ciekawa jestem, kogo będzie obwiniać pani ekspedientka, kiedy za parę miesięcy okaże się, iż nie jest rentowne utrzymywanie tak dużego personelu…  Może warto o tym pomyśleć, kiedy pracuje się w handlu?